Ulubione

Każdy ma swoje ulubione pozycje z obszarów literatury, moje najulubieńsze do których wracam niejednokrotnie, przedstawiam poniżej.  Cytatów nie będzie z czystko technicznych i mentalnych pobudek – za bardzo rozdrobnione, a poza tym technicznie nie możliwe do umieszczenia w jednym wpisie na blogu.

 

Charles Bukowski – “Wszędzie panuje chaos…

„… Ludzie po prostu rzucają się na wszystko w zasięgu ręki: komunizm, zdrową żywność, zen, surfing, balet, hipnozę, terapie grupową, orgie, rowery, zioła, katolicyzm, podnoszenie ciężarów, podróże, ucieczkę od rzeczywistości, wegetarianizm, Indie, malarstwo, rzeźbę, pisanie, komponowanie, dyrygenturę, wyprawy z plecakiem, jogę, kopulację, hazard, alkoholizm, wędrówki bez celu, mrożony jogurt, Beethovena, Bacha, Buddę, Chrystusa, samobójstwo, szyte na miarę garnitury, podróże odrzutowcem do Nowego Jorku, dokądkolwiek… Te fascynacje zmieniają się nieustannie, mijają, ulatują bez śladu. Ludzie po prostu muszą znaleźć sobie jakieś zajęcia w oczekiwaniu na śmierć. To chyba dobrze, że istnieje jakiś wybór.”

 

kwaśne winogrona” – Charles Bukowski (Światło błyskawicy za górą)

dla mnie to koniec, powiedział, straciłem to. book-436507_1280
może nigdy tego nie miałeś, odpowiedziałem.

och, miałem, odrzekł.
skąd możesz wiedzieć że miałeś?
takie rzeczy się wie, powiedział, i już.
cóż ja nigdy tego nie miałem, powiedział mu.
to kurwa źle, odrzekł.
co źle? spytałem.
to kurwa źle że nigdy tego nie
miałeś, odpowiedział.
wcale nie czuję się źle że nigdy tego nie
miałem, powiedziałem.
rozumiem, powiedział, a teraz idź
i już zostaw mnie samego.
jak uważasz, powiedziałem, i przesiadłem się o jeden
stolik dalej.
siedział tam tak gapiąc się w swojego
drinka.
nie wiem co takiego stracił ale jeśli
ja nigdy tego nie miałem a on to stracił,
to wyglądało na to że jedziemy na tym samym
wózku.
doszedłem do wniosku
że niektórzy ludzie robią z wszystkiego
wielkie halo i
skończyłem drinka i wyszedłem
stamtąd.

 

“Kołysanka” – Krzysztof Kamil Baczyński

Nie bój się nocy – ona zamyka
drzewa lecące i ptasie tony
w niedostrzegalnych, mrocznych muzykach,
w przestrzeni kute – złote demony,
które fosforem sypiąc wśród blasku
wznoszą się białe, modre, różowe,
wznoszą się w lejach żółtego piasku,
w chmurach rzeźbione unoszą głowy.
Nie bój się nocy. Jej puchu strzegą
krople kosmosu, tabuny zwierząt:
oczy w nią otwórz, wtedy pod dłonią
uczujesz ptaki i ciche konie,
zrozumiesz kształty, które nie znane
przez ciebie idąc tobą się staną.
Nie bój się nocy. To ja nią wiodę
ten strumień żywy przeobrażenia,
duchy świecące, zwierząt pochody,
które zaklinam kształtów imieniem.
Ułóż wezbrane oczy w kołysce,
ciało na skrzydłach jasnych demonów,
wtedy przepłyniesz we mnie jak listek
opadły w ciepły tygrysi pomruk.

21.XII.41 r.

 

Ponowna deklaracja romansu – Wallace STEVENS z tomu Ideas of Order (1936)

Noc nie wie nic o śpiewach nocy.
Jest tym, czym jest, jak ja jestem, jaki jestem:
I dostrzegając to, najlepiej dostrzegam siebie

I ciebie. Tylko my dwoje możemy się wymieniać
Sobą nawzajem, dając sobie samych siebie.
Tylko my dwoje jesteśmy jednym, nie ty i noc,

Nie noc i ja, ale ty i ja, sami,
Tak bardzo sami, tak głęboko sami dla siebie,
Tak daleko od przypadkowych samotności,

Że noc jest tylko dekoracją dla nas, którzy
Jesteśmy doskonale wierni naszym osobnym jaźniom,
W bladym świetle, które rzucamy na siebie nawzajem.

Przełożył Jacek Gutorow

 

Roman Knap “Jaskółka”

 Mój ojciec jak gdzieś tylko zobaczy brudne, to on zaraz nagle ma lot jaskółki
i lotem jaskółki przylatuje do mnie do pokoju,
otwiera drzwi, woła, zawraca, pokazuje – brudne! brudne! brudne!,
i znowu odlatuje, i znowu przylatuje,
popędza, fruwa, krąży, w prawo, w lewo, śmiga,
i znowu nadlatuje,
i ciągle mi tak lata i jaskółczy w drzwiach.

Bo on te moje zaraz, zaraz, zaraz, to on już słyszał godzinę temu.
Bo ja to się opieszam.
Bo ja jak mam wstać to ja oczywiście wtedy mam widoczny wysiłek. Księżna pani.
Bo oczywiście wszystko może poczekać!
Bo zaraz, zaraz, zaraz, to takie moje wstawanie niewstawanie,
że oczywiście ja to się jeszcze muszę poprzeciągać, odrozespać i poprzytulać do pluszowych książeczek.
Bo mojemu wstawaniu to jest zawsze jeszcze zimno.
Bo oczywiście ze wszystkich spań, wstawań i pobudek najpiękniejsze są te rozlewne.
A mój ojciec to on się wtedy nie może niczego doprosić!
(ps. Bo ja to chyba w ogóle jestem odłamek skorupki z jajka, co to on wpadł do właśnie smażonej jajecznicy i nie chce z niej wyjść i klei się – i trzeba dopiero będzie, że mój ojciec poleci do kuchni, wyłączy gaz, wyciągnie nóż i dopiero wtedy to on mnie wyjmie!)

W końcu wstałem.

Potem musiałem wstać drugi raz.
Bo oczywiście zamieść to może i ja zamiotę, ale i też na tym skończę.
A przecież tylko zamieść podłogę tam gdzie jest brudne, to tak jakby dać tej podłodze do jedzenia tylko suchy chleb.
A gdzie masło, kiełbasa, herbata, gdzie wiaderko, szmata i mop, no gdzie?
A potem nagle to mój ojciec to on już wiedział, że ja dobrze wiem gdzie i co,
ale oczywiście z tego całego mojego bujania w obłokach to ja już gdzie i co to już nic nie wiem.

A potem musiałem wstać jeszcze raz.
Bo w końcu nie wytrzymałem!
Bo mój ojciec właśnie gdzieś tam w łazience położył palec i zaraz zobaczył, że tam to jest tak oblepione,
że się nie da położyć palca.
Ale po co jemu tam kłaść ten pierdolony palec, jak tam nie jest na palec tylko na szampony i płyny!
A potem w lot tego doszło do jatki –
że on skurwiel i ja skurwiel,
on pojebany i ja pojebany,
on schujały ja schujały,
on debil ja debil,
on pedał ja pedał,
on gnój ja gnój,
on jaskółka
(on jaskółka!)
(on jaskółka!)

 

Potrzeby – Roma Jegor

Do miłości potrzebny jest jedynie stół
jakieś krzesła jak dyskretny rząd świadków
łóżko żeby tylko od miłości umrzeć
w ostatni dzień października
i telefon do przyjaciela by już nie czekał
Jeszcze wiecznie zgaszony telewizor
co ukryje najnowszą wersję
Romea i Julii którą tak kochamy
z miłością w nagim pokoju
w nagim powietrzu
w nagim jak poranek czasie
po wigilijnym wieczorze kiedy
narodziliśmy się w sobie
pozostawiając za nami ojca matkę
i kilka aniołów
Jak wszyscy dobrzy ludzie życzyli nam
nienajlepiej więc musi być stół żeby
kolacja dla nich z naszych uśmiechów
i objęć ze słów jak dzikie owoce
i z grzesznego układania warg
pomiędzy rukolą a kozim serem
była ucztą bogów
I żeby to po nas zostało
kiedy trzeba będzie umrzeć od miłości
od pocałunków od umęczonego wiecznym
otwieraniem i zamykaniem dni i nocy
ciała

 

 

Moja pierwsza publikacja

 

   Jak każde dziecko zaczynałam od zabawy słowem, potem to słowo zaczęło nabierać kształtów wyrazu. Moje pierwsze wyrażanie, objawiało się niepłynną prozą, a “znamionami” wiersza. Długo czasu minęło zanim sobie to uświadomiłam. Teraz kiedy sięgam do swojego pierwszego pamiętnika nastolatki, wszystko układa się w prostą dość przerywaną nieaktywnością drogę. Jak każda droga ma swoją historię i zaczyna się od wydeptanej ścieżki, potem dość utwardzonej gleby, która w pewnym momencie staje się poniekąd drogą publiczną, i w tym miejscu znajduje się moja pierwsza publikacja z inicjatywy Ewy Świąc, która zaintrygowana moimi wierszami postanowiła kilka z nich umieścić na stronie www.gender.pl. Daleko mi do drogi choćby wysypanej żużlem, niemniej to wydarzenie uświadomił mi, że może moje wiersze dają radość, smutek, refleksję, jednym słowem pobudzają, intrygują? i są wartością z którą można się podzielić i współuczestniczyć w odczuwaniu świata. Poniżej wiersze opublikowane 07/03/2011 na stronie ŚLĄSKIEJ STREFY GENDER  http://www.gender.pl/readarticle.php?article_id=148

feather-406761_1280

ciałowiersz

cała jestem dziergana wierszem
w białe koronki
pociągasz mnie rozfruwam się
odkrywam piersi uda
otwieram oczy
przeszywasz mnie o wzrok

(ot)daje się
(od)puszczam na bok
na lewy nieprawy
strofujesz? nie stro(fuj)

 

lubię grać

na zielonym siedzę bujam
pomiędzy szpilkami paruje
rozchylę wspomnień kolana

nie narzucam się z powrotem na szyję
rozdrapuję oddech wyobraźni nigdy nie byłeś
pomiędzy udam i zmęczona jestem czekaniem

dopisz mnie oddechem na sercu czuję
i na piersi każdym zmysłem wyobraźni
targnij słowem w moje
uda ci się wskrzesić wilgoć

 

chciałoby się

wycofać skreślić wymazać
albo wziąć i okiełznać
było pozą
poza prawdą
ot, długo dłuży się borykaniem
zaprzestaje we dwoje

przy. stoi odejść
niebo przystaje. odkleiło się

w przykrość
od staje razem

po pół
chciałoby się

wycofać skreślić wymazać
albo wziąć i okiełznać:
było pozą
poza prawdą
ot, długo dłuży się borykaniem
zaprzestaje we dwoje

przy. stoi odejść
niebo przystaje. odkleiło się

w przykrość
od staje razem

po pół

 

>>szkoda, że nie wyjechałem do Ameryki… chociaż może jednak lepiej, że zostałem… ale z drugiej strony, gdybym wyjechał, byłbym bogaty>>

“Wielu ludzi tylko pozornie żyje tu i teraz, w rzeczywistości są mieszkańcami odległych czasów. Jedni żyją pięć lat temu, inni dwadzieścia albo nawet pięćdziesiąt”
Irena Kwiatkowska

mija kolejna zima, a ty jesteś wciąż ciepły
ziemia roztapia wspomnienia

patrzę na niego i nie wiem z kim jestem
przecież umarłeś w 1996

wiesz ta joga to nic nie pomaga
te poranki: cisza i skupienie. oddechem
jestem rozbiegana po innych

gdybyś był obok byłabym lekka
bez ciała i lepkich dotyków
bez ciężkich pytań: a może ten drugi

wciąż szukam w nim jego
bo oni wszyscy byli inni

chciałabym się zatrzymać tu i teraz
bez. tylko dla mnie roznosi zapach
jest zima

 

poryw(a)rozsądek

moglibyśmy płynąć po gładkiej tafli
niebieską kreskę co łączy blisko i dalej
szybować na fali

unosząc biodra czuję twoją chwytliwość
po zmysłach suniesz

biało a szary dźwięk
mewy krzyczy nic nie jest ważne
zatapiamy się po wilgotnych głębiach
zatracając pomiędzy słońcem a łodzią
za Nim zatopię się

czuję kotwicę na prawej

 

hiszpańskie błękity

w niebieskie oczy spoglądasz
niżej celebrując rozmiar d uże
bez sztucznych rzęs
więc patrzysz się głębiej

myśląc że jesteś wewnątrz mnie
i tak blisko nazwę miłość
imieniem spontanicznie
czuję potrzebę zbliżenia
wspólnym językiem dotykasz

pomiędzy nami drżę uda jąc
że nie mówię o seksie
wciąż myślę i ponad statystycznie częściej
chcę mięć cię w niebieskim niebie
pagórki bujają moje dwa i twoje
ja ja
brnę niezaspokojona proszę o jeszcze
uzupełnienie dziur w wierszu

 

inna

ona wcale nie była inna
poróżniła. chłodniejszym spojrzeniem
zapierała. oddech mój zawsze był szybszy
buchał zbyt gorąco

ona nie była jedna to ja byłam jedyna
te wszystkie słowa za gładko za szybko
ona jest dłuższa do zdobycia
nie weźmiesz jak płaszcz który czeka wiernie przy drzwiach

ona jest wystawą na martwych manekinach
więc weszłam
leżałeś ze zdziwioną miną
ona była niewinna ona chciała być tylko inna

 

żeby poczuć równowagę

mogłabym rozwinąć nie słowem
a odlecieć gładkim poszyciem
po mchu skojarzeń roznosisz mnie jak zapach
grasz owszem zgrabnie z ulotnym zachwytem
zrywam kwiatki i pokosy trawy

jestem zielona nie wiem gdzie chodzisz
ubrana w dotyk gołych stóp zbłąkanych w rosie

 

kiedy poczujesz adrenalinę

mam czterdzieści dwa szwy (dwanaście nad pępkiem)
nie licząc tych podwójnych na wysokości wzgórka
przetoczyły się cztery transfuzje czerwonych
niewątpliwie to ogromna transformacja

nie zatonęłam po atonii – ulewało się pulsem
z szyjki na rzeź dzieciątka
zastygły marmurek lat dziewięć – głębokie upośledzenie
tylko strzał w główkę raz z borni
i niejednokrotnie z drenów

chciałabym nie być
chciałabym zasnąć*

*„Zapomnijcie o nas” – Tadeusz Różewicz