w ostatni dzień października

wyczesuję cię z każdym wieczorem

aż mi się włos jeży – na sztorc

nie mogę uwierzyć tylko bujam się

pomiędzy twoją czupryną rozkołysana

(nie ty nie wyłysiałeś to nie była chemia

jedynie strzał w głowę)

głaszczę twoje przedramię

do wysokości łokcia rytmicznie ubywa

to tylko drobne włoski lecą na sterylną podłogę

ku świętej pamięci pif paf pi pi/j na dobranoc

dech z respiratora: „niech mu ziemia lekką będzie”

serce dwudziestotrzyletnie nieprędko umiera

dłuży się w mózgu dostałeś z prawej

a moja lewa wyobraźnia wciąż mnie uwiera