Dwadzieścia poematów o miłości i jedna pieśń rozpaczy – Pablo Neruda

przekład: Jan Zych   

Tu cię kocham.                                                                                                
Z ciemnych sosen wyplątuje się wiatr.
Fosforyzuje księżyc na błędnych wodach.
Dni jednakowe idą prześcigając się.

Mgła się rozwija w tańczące figury.
Srebrna mewa opada o zmierzchu.
Czasami jakiś żagiel. Wysokie, wysokie gwiazdy.

Lub czarne światło łodzi.
Samotne.
Czasami wstaję o świcie i nawet moja dusza jest wilgotna.
Szumi, ciągle szumi morze dalekie.
To jest właśnie port.
Tu cię kocham.

Tu cię kocham i nadaremnie zasłania cię horyzont.
Kocham cię nawet między tymi oziębłymi rzeczami.
Czasami wymykają się moje pocałunki na tych ciężkich łodziach,
które płyną po morzu, tam, dokąd nie przybywają.

Już widzę, że jestem zapomniany jak te stare kotwice.
Smutniejsze są mola, kiedy wieczór przybija.

Męczy się moje życie spragnione daremnie.
Kocham to, czego nie mam. Ty jesteś taka odległa.
Moja niechęć wzmaga się z ospałymi zmierzchami.
Ale noc przychodzi i zaczyna śpiewać mi.

Księżyc nakręca swoją maszynę snów.

Patrzą na mnie twoimi oczyma największe gwiazdy.
I tak jak cię kocham, sosny na wietrze
chcą wyśpiewać twoje imię swoimi drucianymi liśćmi.

obraz: Richard Mcneila

Na górze zawsze bliżej do słońca

za nim to napisałam chciałam szybko                                     

i lekko szybować jak dłonie po klawiszach  

tyle we mnie było słów

kiedy mówić mi nie pozwalano cisnęły się

na usta od wewnątrz wypychały się

 

smuga szła jak krew przez usta

rzeszą płynęła zwolna stąpając

wyglądała jak gęsty wyciek

 

zastałam siebie na szczycie

z rozłożystymi  ramionami

niczym skrzydła ptaków

na kraterze 

bez wulkanu

 

obraz: Zdzisław Beksiński, http://beksinski.blox.pl/

Leonard Cohen śpiewa o nocy w Hotelu Chelsea — Maciej Woźniak

Leonard Cohen śpiewa o nocy w Hotelu ChelseaMaciej Woźniak  

 

Pamiętam wcale nie ciebie, tylko twoje włosy,  

śpiące tuż obok mnie na zmiętej, hotelowej

poduszce. Cisza, lekko falując, podmywała złoty,

piaszczysty brzeg naskórka. Wolałem cię taką,

chłodną jak świt, milczącą, od tej, która próbuje

przekrzyczeć gwarny, kolorowy tłum, kłębiący się

pod sceną niczym szary kurz. Więc pamiętam

 

wcale nie ciebie, tylko twoje oczy, zamknięte

jak niedojrzałe orzechy w miękkich łupinach

powiek. Za żaluzjami w oknie mijał świat. Płonął

od rana w napalmie Wietnamu, miażdżył bruk

Pragi stalowymi gąsienicami, ulicami Paryża niósł

portrety Mao. A my wiedliśmy coś, co było mało

czytelną aluzją do życia. Więc pamiętam wcale

 

nie ciebie, tylko twoje dłonie, łódeczki z kory,

które całą noc beztrosko puszczałaś z nurtem mego

ciała. Tak delikatnie, jakby już wkrótce miało ich

nie być. Szorstkie i niezbyt zgrabne, jakby chciały

pokazać, czym potrafi być miłość, chociaż nikt

nie kocha, czym bywa róża, kiedy różą nie jest

 

obraz: http://obrazyarte.com/233-akt-60x80cm.html

Przez okno w pociągu

wyglądaliśmy dziwnie jakby przez kilka przedziałów                                 fot. http://pixabay.com
a to było zaledwie kilka dni o kilka chwil okłamałeś
ale nie o tym chciałam tak bardzo
nie chciałam o słowach bo wiersz to przecież
wyrazy wypowiedziane wykonane wypisane

na szybie tylko oddech paruje pomiędzy
wiersze podobno powinny być o parze od dwojgu
o razem jeszcze liczysz na znaki nasze konwersacje
ale nie o liczbach chciałam tak bardzo pragnęłam

to wszystko aż po zaciśnięte dłonie i zatrzaśnięte drzwi
do rana w pokoju w nastroje od początku
zmywam to z siebie jak pot jeszcze jeszcze
mam wilgotne dłonie od pary – kropelkuje
na kręgosłupie to takie nieetyczne wymazać

dłonie przez okno w pociągu odkurzyć myśli
z wyobraźni i wyobrażania wyczyścić okno
albo przeglądarkę