Leonard Cohen śpiewa o nocy w Hotelu Chelsea — Maciej Woźniak
Pamiętam wcale nie ciebie, tylko twoje włosy,
śpiące tuż obok mnie na zmiętej, hotelowej
poduszce. Cisza, lekko falując, podmywała złoty,
piaszczysty brzeg naskórka. Wolałem cię taką,
chłodną jak świt, milczącą, od tej, która próbuje
przekrzyczeć gwarny, kolorowy tłum, kłębiący się
pod sceną niczym szary kurz. Więc pamiętam
wcale nie ciebie, tylko twoje oczy, zamknięte
jak niedojrzałe orzechy w miękkich łupinach
powiek. Za żaluzjami w oknie mijał świat. Płonął
od rana w napalmie Wietnamu, miażdżył bruk
Pragi stalowymi gąsienicami, ulicami Paryża niósł
portrety Mao. A my wiedliśmy coś, co było mało
czytelną aluzją do życia. Więc pamiętam wcale
nie ciebie, tylko twoje dłonie, łódeczki z kory,
które całą noc beztrosko puszczałaś z nurtem mego
ciała. Tak delikatnie, jakby już wkrótce miało ich
nie być. Szorstkie i niezbyt zgrabne, jakby chciały
pokazać, czym potrafi być miłość, chociaż nikt
nie kocha, czym bywa róża, kiedy różą nie jest
obraz: http://obrazyarte.com/233-akt-60x80cm.html