Ogólnopolski strajk Kobiet

“Aleja Dzieci Polskich 20, Warszawa”

na imię miał Adaś i rączek nie ogarniał 
z rzemyka uplotła mama
pasek do łóżeczka przywiązała
by paluszków nie odgryzł
głupi Adaś

Martynka kołeczek na baczność
niczym porcelanowa lalka czarne kręcone
włosy i myśli postradała gdy pękła agrafka
z szytego serca rozpruła się głowa
cała w dziurki i płacze bez łez
mózg się rozkleja łkaniem
jeszcze niezakopana trumienka
Martynka drewniana

tu bóg się nie przechadza
po łysych główkach nie pogłaszcze
w metalowych kołyskach ból przytula
przez przewód po oddech
po czekoladę prosto do brzuszka
i rurki nie z kremem do wydalania
zamknięte w foliowych workach
fekalia boga

______________________________________________

wiersz z autopsji, z życia wzięty, a postacie nie są fikcyjne.

W kalejdoskopie

zakładanie i rozbieranie każdej możliwej opcji

spontaniczne zmienianie dat i wersji

wersów

 

uboczne przebywanie na jednej z wysp

na której zaparkowaliśmy nasze

dzieci jak najwyższej klasy auta

 

wpadaliśmy na siebie niczym gwiazdy

ubrania zrywały się jak kwiaty na łące

a morze zabierało nam maski

 

z ostatnich wakacji naszego dziecka

my zawsze wyglądaliśmy za  prawdą

jeszcze raz skłamię

 

 

 

obraz: Internet

Ruchome schody wkręcają mnie za włosy

“ruchome schody wkręcają mnie za włosy”

do góry łaszą się jak kotka
wyczesują do dna skotłowane myśli
błądzą zatrzymanym oddechem i muśnięciem
po włosach

w zlewie w umywalce nigdy nie na głównym ekranie
regularnie wplątują: nic się nie stało
czasem wieszają się razem z praniem

obraz: Flora Borsi “Ekstrakcja”

Zjawiska fonetyczne

to takie lubieżne bywać w wierszach
są przy ciele wyrazem przy sobie głęboko niezależne od tematu
przylegają czasem jak język na metalowej poręczy w mrozie
bywają odległe niczym kosmiczny seks z byłym
odcieniem bycia

moje myśli oddychają po

obraz: Loui Jover

 

“Większość ludzi umiera w wieku 25 lat, ale czekają z pochówkiem aż do siedemdziesiątki” – Beniamin Franklin

dwadzieścia jeden jesieni, zim i wiosen nie wróży zapomnienia

“Większość ludzi umiera w wieku 25 lat, ale czekają z pochówkiem aż do siedemdziesiątki”
– Beniamin Franklin

/lato umarło siedemnaście lat przed/

słyszałam naszą piosenkę, już nie jesteś
żywy, żyję bardziej niż moja wyobraźnia
to jeszcze nie był ten czas, jeszcze nie była pora*
twoja mama zaciska w dłoni plastikowy identyfikator
jeszcze pachnie niemowlęciem

urodziłam jej ból pełniejsza o życie
twoje: zapomnisz mnie – w ten ostatni wieczór
wiedziałeś, we śnie przetrawię naszą przyszłość
z mężem jest mi dobrze, byleby lepiej
nie było, zastygłych oczu gdy poprawiałam ci makijaż
przed pogrzebem, wymazać

pytania: z kim będę jak umrę w niebie, czekasz
na: zabiłbym każdego, który choćby cię dotknął
próbuję złapać siebie obok lekka, bez ciała
i lepkich dotyków, bez ciężkich pytań

a może ten drugi?
zatrzymać tu i teraz
bez. tylko dla mnie roznosi zapach
jest zima.

* cytat z nagrobka

Co czytam? Piotr Mosoń – “hejtsbuk”

dusza

sierpień na zalany słońcem placu
przed jedyną katedrą w mieście.
wśród obcych wczasowiczów i tutejszych
dzwonów sprażona niedziela.

na ten plac mroczna dziupla kościoła
wypluwa dziewczynkę. może pięć lat,
może odrobine więcej,
niewinne ciut.

dziewczynka zadziera sukienkę, ściąga
do kostek majtki i drobnym paluszkiem
zaczyna wiercić w sobie.

– co ty robisz moje dziecię?
– straszny pan tam w środku powiedział,
że każdy ma w sobie duszę.
chcę się pozbyć
tej mojej.

 

dosłownie

na początku było
Słowo
ale tyko Bóg wiedział jakie

jeżeli znasz odpowiednie słowa
to otworzysz każdą parę ud
choćby nie wiem jak były niechętne
przyśnisz się filozofom
zdejmiesz niejedną głowę
z królewskiego karku
jeżeli znasz odpowiednie słowa
napiszesz Wiersz

jeżeli znasz
to najbardziej pasujące Słowo
dosłownie skoczysz świat
lub krzyżówkę

 

królowa jest naga

mówiła, że bez okularów czuje się jak bez majtek,
więc przed każdym pocałunkiem podkręcałem śrubę
w atmosferze, szepcząc: strip tiz, strip pliz, strip tu mi.

chłopcy, żebyście wy widzieli ten płynny taniec
palców po paraboli nieuchronnie ku małżowinie,
by ująć cień oprawki niczym szlachetną bieliznę

z atłasu, a ta chwila genialnego zawahania, zanim
twarz stanie się nienagannie rozebrana bez endu
i lśnić będzie zaproszeniem: co ze mną zrobisz

głuptasie, teraz, póki jestem naga? dziewczyny,
każda z was powinna popsuć sobie wzrok, dostać
zeza albo jaskry, byle zatańczyć wstydliwie fandango

przy uchu, była mi Ritą Hayworth, zsuwającą intymność
z przedramienia prosto z zapomnianego celuloidu.
magia idealnego gestu i oto świadomie jesteśmy

upętleni w alternatywnym filmie, gdzie damy zrobić
sobie jeszcze wiele dubli, mimo że bliżej każdemu
z zagapionych nas do Bustera Keatona niż Clarka

Gable’a. the queen is naked, pozostaje skowyczeć:
nie waż się nigdy zdejmować okularów przed obcym
mężczyzną, bo po seansie zupa może być za słona.

 

 

 

Zanim nadejdzie listopad

po mapie unerwień

taka jestem nie do odkrycia i objęcia
cała w dłoniach zawsze przyglądam się
i przeglądam kształty i zarysowania takie to
nie uchodzi o paznokciach i jakieś drapieżne podejście do tematu

lubię dłonie
są częścią i czasem i czekaniem
z czasem są odzwierciedleniem

taka jestem do dotykania, że już więcej nic nie mów

jak na trawie już

rozchylasz i już zdejmujesz
wszelkie przeciwne gwiazdy i konstelacje
światła niepotrzebne nam

są impulsy nic poza zapachem i muśnięciem
a dłonie powinny być na wysokości
no weź i tylko nie przestawaj

już nie jaram

kupowaliśmy fajki i minimum trzy razy
w tygodniu a w sobotę to już koniecznie
ale to było
z nim otwieram się i tylko pragnę
nieważne z kim i dlaczego

scenariusz ma znaczenie
muszę być otwarta jak dłoń
zamyka się na mnie
być możliwa jakby i wszystko

jesteś taki niemożliwy
i tylko garnę się do siebie
już jestem do muśnięcia
niema cicha sama ze sobą

odkryta jak kołdra rano

obraz: Aykut Aydoğdu

Dwadzieścia poematów o miłości i jedna pieśń rozpaczy – Pablo Neruda

przekład: Jan Zych   

Tu cię kocham.                                                                                                
Z ciemnych sosen wyplątuje się wiatr.
Fosforyzuje księżyc na błędnych wodach.
Dni jednakowe idą prześcigając się.

Mgła się rozwija w tańczące figury.
Srebrna mewa opada o zmierzchu.
Czasami jakiś żagiel. Wysokie, wysokie gwiazdy.

Lub czarne światło łodzi.
Samotne.
Czasami wstaję o świcie i nawet moja dusza jest wilgotna.
Szumi, ciągle szumi morze dalekie.
To jest właśnie port.
Tu cię kocham.

Tu cię kocham i nadaremnie zasłania cię horyzont.
Kocham cię nawet między tymi oziębłymi rzeczami.
Czasami wymykają się moje pocałunki na tych ciężkich łodziach,
które płyną po morzu, tam, dokąd nie przybywają.

Już widzę, że jestem zapomniany jak te stare kotwice.
Smutniejsze są mola, kiedy wieczór przybija.

Męczy się moje życie spragnione daremnie.
Kocham to, czego nie mam. Ty jesteś taka odległa.
Moja niechęć wzmaga się z ospałymi zmierzchami.
Ale noc przychodzi i zaczyna śpiewać mi.

Księżyc nakręca swoją maszynę snów.

Patrzą na mnie twoimi oczyma największe gwiazdy.
I tak jak cię kocham, sosny na wietrze
chcą wyśpiewać twoje imię swoimi drucianymi liśćmi.

obraz: Richard Mcneila

Na górze zawsze bliżej do słońca

za nim to napisałam chciałam szybko                                     

i lekko szybować jak dłonie po klawiszach  

tyle we mnie było słów

kiedy mówić mi nie pozwalano cisnęły się

na usta od wewnątrz wypychały się

 

smuga szła jak krew przez usta

rzeszą płynęła zwolna stąpając

wyglądała jak gęsty wyciek

 

zastałam siebie na szczycie

z rozłożystymi  ramionami

niczym skrzydła ptaków

na kraterze 

bez wulkanu

 

obraz: Zdzisław Beksiński, http://beksinski.blox.pl/

Leonard Cohen śpiewa o nocy w Hotelu Chelsea — Maciej Woźniak

Leonard Cohen śpiewa o nocy w Hotelu ChelseaMaciej Woźniak  

 

Pamiętam wcale nie ciebie, tylko twoje włosy,  

śpiące tuż obok mnie na zmiętej, hotelowej

poduszce. Cisza, lekko falując, podmywała złoty,

piaszczysty brzeg naskórka. Wolałem cię taką,

chłodną jak świt, milczącą, od tej, która próbuje

przekrzyczeć gwarny, kolorowy tłum, kłębiący się

pod sceną niczym szary kurz. Więc pamiętam

 

wcale nie ciebie, tylko twoje oczy, zamknięte

jak niedojrzałe orzechy w miękkich łupinach

powiek. Za żaluzjami w oknie mijał świat. Płonął

od rana w napalmie Wietnamu, miażdżył bruk

Pragi stalowymi gąsienicami, ulicami Paryża niósł

portrety Mao. A my wiedliśmy coś, co było mało

czytelną aluzją do życia. Więc pamiętam wcale

 

nie ciebie, tylko twoje dłonie, łódeczki z kory,

które całą noc beztrosko puszczałaś z nurtem mego

ciała. Tak delikatnie, jakby już wkrótce miało ich

nie być. Szorstkie i niezbyt zgrabne, jakby chciały

pokazać, czym potrafi być miłość, chociaż nikt

nie kocha, czym bywa róża, kiedy różą nie jest

 

obraz: http://obrazyarte.com/233-akt-60x80cm.html